Zacznijmy od początku, kiedy urodziłam Eryka był bardzo malutki, ważył 2200 g i miał 46 cm, był wcześniakiem i zabrano go na intensywną terapię. Dodatkowo miał ogromne znamię, o czym już wcześniej pisałam tutaj. Ale do tego wszystkiego dochodziły kolejne nowości.
Kiedy leżałam na sali z innymi dziewczynami ( one były ze swoimi maleństwami, ja bez :/), przyszła pielęgniarka i poinformowała mnie, że muszą mi wykonać badania, czemu?- nic nie powiedziała.
Po południu przyszła lekarka i poinformowała mnie, że w krwi mojego dziecka rozwija się jakaś bakteria. Pytała jaki był wynik GBS (robiłam to badanie tuż przed porodem- ale wynik był ujemny) i tylko mi powiedziała żebym się nie martwiła, że podała mu już antybiotyk i ma nadzieję że trafiła z diagnozą co do bakterii. Ja to dopiero się zaczęłam denerwować, nic nie wiedziałam, jak to się rozwija jakaś bakteria??? Łatwo powiedzieć świeżo upieczonej matce żeby się nie denerwowała...Przecież każda jakby coś takiego usłyszała, to by chyba umierała z obawy o własne dziecko. Szczególnie, że Eryk nie był ze mną na sali i nie mogłam z nim być cały czas i sama się upewniać, że wszystko jest ok.
Parę dni później zostałam wezwana na rozmowę z lekarką na oddział intensywnej terapii, były tam też inne mamy i zostałam poproszona o poczekanie, aż Pani doktor porozmawia z innymi, mimo iż byłam wcześniej - no OK.
Kiedy przyszła moja kolej, byłam cała w nerwach, czy już coś wiedzą? czy mu pomogą?co z moim dzieckiem?
Pani doktor oświadczyła prosto z mostu że Eryk ma GRONKOWCA! No padłam, jak to gronkowca?! Przecież on jest taki malutki.... Odbyłam rozmowę z lekarką, gdzie dowiedziałam się, że Eryk dostał antybiotyk po którym będę musiała z nim iść parę razy na kontrolę słuchu, gdyż ten lek może go uszkodzić ale jest konieczny.. :/ Dowiedziałam się także, że zostajemy natychmiast przeniesieni do izolatki ( przynajmniej byłam sama w pokoju) i że musimy zostać jeszcze 10 dni, ponieważ tyle czasu muszą mu podawać antybiotyk. A co mnie najbardziej powaliło, to te magiczne słowa " To od Pani się zaraził", na co ja zapytałam, jak to ode mnie? to ja też mam gronkowca? I co usłyszałam ???? Że ja gronkowca nie mam, ale na pewno ode mnie się zaraził! No pewnie że ode mnie... przecież nie złapał tego w szpitalu... a może jednak?
Nie obchodziło mnie to, dla mnie priorytetem było to aby mój syn był zdrowy i abyśmy w końcu mogli wrócić do domu... niestety na to musieliśmy trochę poczekać.
Kiedy leżałam już na sali w końcu z moim synkiem, podczas wizyty lekarskiej, był taki miły pediatra, zapytałam go co to za rodzaj gronkowca ma moje dziecko. Dowiedziałam się, że jest to gronkowiec złocisty, szczep typowo szpitalny! No tak - JA zdrowa, a gronkowiec typowo szpitalny, ale to ja niby zaraziłam moje dziecko.
Na szczęście wszystko ułożyło się dobrze i bakteria zniknęła. Mogliśmy wrócić do domu :) Kiedy? W dzień DZIECKA :D Byłam strasznie szczęśliwa:) Późniejsze kontrole słuchu też wypadły super, więc lek nie zaszkodził Erykowi - uff, kolejny ciężar spadł mi z serca...
Nie dochodziłam później jak naprawdę mój syn się zaraził, ważne że był zdrowy, a ja nawet nie miałam siły się tym zajmować, ale od koleżanki, która tam wtedy pracowała dowiedziałam się, że po tym " incydencie" przebadano personel i na dwóch oddziałach znaleziono gronkowca.... MASAKRA tyle mam do powiedzenia.
SZOK, tak to jest jak się kryje zaniedbania kosztem pacjentów :( Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście było wszystko ok i na tym mi najbardziej zależało :)
UsuńPewnie dostawał biodacynę, mnie też dopiero po wyjściu ze szpitala pediatra poinformowała, że może ona uszkodzić słuch, a wcześniej nikt się nie pofatygował, aby mi o tym powiedzieć... Służba zdrowia. Po trzech miesiącach, gdy niespodziewanie trafiliśmy do szpitala okazało się, że mój mały tez ma gronkowca ("w takiej ilości, że tego się nie leczy") i "jakąś baterię", którą identyfikowali tydzień. Skąd? Usłyszałam "ktoś mu ją musiał sprzedać", pobrali ode mnie pokarm na posiew - to nie ja... Dodam, że trafiliśmy na dwa dni, wyszliśmy bo "nic mu nie było" a nastego dnia wracaliśmy tam karetką... Długa historia. Czasami lekarze mogliby pomyśleć zanim zrobią lub powiedzą coś głupiego jak w Twoim czy moim przypadku
OdpowiedzUsuńZ tego co pamiętam to vankomycynę, bo robili mu antybiotykogram czy coś żeby znaleźć lek na który ten gronkowiec będzie wrażliwy, ale podejrzewam, że gdyby nie to że Eryk był na intensywnej i musieliśmy tak czy siak zostać trochę dłużej, to by nas odesłali do domu i w domu by się pewnie okazało,że coś jest nie tak.... Ale w zaparte stali że ode mnie złapał mimo że ja nie miałam, ja się tylko zastanawiałam jak im to tak łatwo się wmawia pacjentce, chyba wprawa, szczególnie że nie umieli tego wyjaśnić,u Ciebie to też niezła masakra...
UsuńBiedne maleństwo :(
OdpowiedzUsuńNajgorsze jak to takim maluszkom się przytrafia właśnie...
UsuńO kurcze jakbym czytała sowją historię Z moją córeczką zdążyłyśmy wrócić po porodzie do domu, po tygodniu dostała wysypke. Położna która nas odwiedzała stwierdziła potówki i kazał przemywać spirytusem. Po kilku dniach malutka zaczęła mieć otwarte ranki. Pobiegliśmy do lekarza który stwierdził właśnie gronkowca. Szpital, antybiotyki i oskarżenie mnie że ja zaraziłam dziecko . Mój mąż zgłosił sprawę do sanepidu i okazało się że na sali noworodków panuje gronkowiec szpitalny. Łatwo rzucać oskarżenia matce która jest bogu ducha winna.
OdpowiedzUsuńSynuś Twój jest prześliczny:}
Dokładnie, najlepiej to wmówić matce że to jej wina, a później depresja...., dobrze że wyszło że ja jestem zdrowa to im w ogóle nie uwierzyłam, że to moja wina, bo skąd.
UsuńDziękuję teraz niezły urwis z niego :)
Nie dość że wcześniak to jeszcze tyle rzeczy na niego spadło, biedactwo :( Ale teraz to duży i śliczny chłopiec :) Nie rozumiem jak można oskarżyć matkę o własne zaniedbania. Ale wiem jak to jest urodzić wcześniaka, człowiek jest tym wszystkim zbyt zestresowany..aby kłócić się z lekarzami.
OdpowiedzUsuńMyślę, że oni bali się afery, że to na oddziale noworodków, szczególnie, że on leżał na intensywnej, ale ja kłócić się nie chciałam,chciałam żeby go wyleczyli.
UsuńJestem zszokowana! Nie zostawiałabym tak tego. Sprawę przydałoby się nagłośnić i niech sobie personel szpitalny zapamięta raz a dobrze, że takiej sytuacje nie maja prawa mieć miejsca.
OdpowiedzUsuńMyślę że pamiętają to dobrze, bo wszystkich badali i popłoch tam był straszny, a ja myślałam tylko o tym żeby on był zdrowy , żeby to zwalczyli i puścili nas do domu, bałam się też trochę że by nas gorzej traktowali, wiesz Kasia jak wrogów... jakby mi się to powtórzyło, to już bardziej doświadczona pewnie bym zawiadomiła jakieś władze.
UsuńJa nie nawidze Polskich szpitali. Na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze :) Niech maluszek sie chowa zdrowo :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie na poczatki http://czystakartazycia.blogspot.co.uk/
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło :)
UsuńPrzechodziłam to samo! Mój synek też urodził się wcześniakiem, ważył 220 ale był trochę większy 50cm. Jak się urodził to nie oddychał i tez zabrali go na intensywną. Po kilku dniach zaraził się gromkowcem. Jednak my dzień dziecka spędziliśmy jeszcze w szpitalu :(
OdpowiedzUsuńTakie maluszki to od razu łapią, bo są słabsze... tak mi tłumaczyła położna rejonowa, ale na porodówce nie powinno się coś takiego zdarzyć...
UsuńCieszę się, że wszystko skończyło się szczęśliwie i Maluszek wyzdrowiał :))
OdpowiedzUsuńniestety tak to już jest w tej Naszej służbie zdrowia - wszystko kosztem pacjenta...
pozdrawiam serdecznie
No niestety nasza służba zdrowia pozostawia wiele do życzenia :) pozdrawiam ;)
Usuń